Mieszkanie w mieście czy mieszkanie pod miastem?

Miasteczka wokół dużej aglomeracji mogą być lepszym, a do tego tańszym miejscem do zamieszkania niż jej odległe dzielnice.

To jeden z wniosków z debaty, którą zorganizowaliśmy wspólnie z Muratorem Expo w czasie zakończonych niedawno w Warszawie Targów Mieszkaniowych "Nowy dom, nowe mieszkanie". Wzięli w niej udział: Monika Perekitko z firmy deweloperskiej MT Development, Maciej Gnoiński z J.W. Construction Holding, Maximilian Mendel z firmy doradczej Reas, Łukasz Madej z firmy doradczej ProDevelopment oraz Michał Macierzyński z serwisu Bankier.pl. Oto fragment tej dyskusji.

Marek Wielgo: We wrześniowej debacie poświęconej rynkowi mieszkaniowemu uczestniczył przedstawiciel firmy sprzedającej lofty w odległym o 45 km od Warszawy Żyrardowie. I ów deweloper dużo nam wówczas opowiadał o zaletach tego typu lokalizacji, np., że niższe są koszty życia, a dojazd do centrum Warszawy może trwać krócej niż z odległych dzielnic. Pomyślałem wówczas, że chyba jest coś na rzeczy, że alternatywą dla wciąż stosunkowo drogich mieszkań w aglomeracjach mogą być przecież mieszkania w okolicznych miejscowościach. Tylko czy tam w ogóle są budowane mieszkania?

Maximilian Mendel: Owszem, ale powstaje ich o wiele mniej niż w dużych aglomeracjach. Np. w Warszawie dominuje budownictwo wielorodzinne, realizowane przez firmy deweloperskie, zaś w miejscowościach podwarszawskich prym wiodą inwestorzy indywidualni, budujący domy na własne potrzeby. Bloki powstają głównie wzdłuż dróg krajowych oraz linii kolejowych, np. w takich miejscowościach jak Piastów, Pruszków, Grodzisk Mazowiecki, Żyrardów, Zielonka czy Wołomin. Chodzi o możliwość szybkiego dojazdu do miasta.

M.W.: A ceny mieszkań są dużo niższe niż w aglomeracjach?

M. Mendel: W podwarszawskich miejscowościach zdarzają się ceny poniżej 4 tys. zł za m kw. Za tyle nie kupi się mieszkania w dzielnicach centralnych Warszawy, ale już w dzielnicach peryferyjnych można znaleźć ceny zbliżone. Dlatego w praktyce konkurencją dla mieszkań w mieście są domy jednorodzinne pod miastem.

M.W.: Dylemat stary jak świat: mieszkanie w mieście czy domek pod miastem. Jednak młodych ludzi na ogół nie stać na taki wydatek. Budowa domu plus działka w przyzwoitym miejscu może pochłonąć 400-700 tys. zł. Na przyzwoite mieszkanie wystarczy 200-250 tys. zł.

M. Mendel: W miejscowościach podwarszawskich można znaleźć domy i za 350 tys. zł. Rodzina, która dysponuje taką kwotą, zaczyna się więc zastanawiać, czy nie lepiej kupić dom z działką zamiast mieszkania.

M.W.: Mimo to są deweloperzy, którzy są skłonni budować mieszkania w małych miejscowościach.

Maciej Gnoiński: Kiedy 15 lat temu spółka J.W. Construction zaczęła budować mieszkania w Ząbkach, wielu ludzi się dziwiło. Pytano, skąd taka decyzja, skoro jest dużo innych miejsc bliżej centrum. Ale już wtedy widzieliśmy zalety Ząbek, które są oddalone o 9,5 km od placu Bankowego w Warszawie. Biorąc pod uwagę coraz lepszą infrastrukturę i transport miejski, perspektywa dojazdu nawet 50 km nie wydaje się problemem. Na przykład w Stanach Zjednoczonych wiele osób dojeżdża do pracy nawet 100 km. Zajmuje to około godziny. W tym czasie można wysłuchać wiadomości, wypić kawę i wykonać parę telefonów.

Monika Perekitko: Moja firma również zdecydowała się na budowę mieszkań w miejscowościach podwarszawskich. Dlaczego? Mieszkania w lokalizacjach podmiejskich zwykle są tańsze, a dla klienta podejmującego decyzję o zakupie własnego M najważniejsza jest cena.

M.G.: Jeśli ktoś kupuje 50 m kw., może zaoszczędzić na metrze 1-2 tys. zł, czyli 50-100 tys. zł. To znaczna suma, bo pozwala wykończyć mieszkanie pod klucz, a nawet je umeblować.

M.P.: Pan Mendel wspomniał, że w miejscowościach podwarszawskich ceny są podobne do tych na obrzeżach Warszawy. To prawda. Jednak za miastem mieszkania mają na ogół lepszy standard, a zabudowa jest zdecydowanie mniej intensywna, czyli budynki są dużo niższe, bardziej od siebie oddalone.

M.W.: A co z infrastrukturą?

M.G.: Dzielnice warszawskie na ogół mają zalążek infrastruktury, np. drogi, wodociągi czy kanalizację. Ale np. w Ożarowie, gdzie ziemia jest sporo tańsza, mamy do czynienia z pustynią medialną. W takiej sytuacji deweloper musi sam budować infrastrukturę. Zdecydowanie rzadziej odbywa się to przy współudziale gminy.

M.P.: Na szczęście nie przy wszystkich inwestycjach podmiejskich konieczna jest budowa infrastruktury.

Łukasz Madej: Nikt nie buduje mieszkań po to, żeby je sprzedawać jak najtaniej. Deweloper rusza z dużym projektem kawałek od granicy miasta po to, by wygenerować jak najwyższą wartość tego miejsca. I być może mieszkania kosztują na początku poniżej 4 tys. zł za m kw. Jednak to, czy po kilku latach zaczną się zbliżać do cen warszawskich, zależy od dobrej współpracy deweloperów z administracją lokalną. Jest to kwestia absolutnie najważniejsza. Bo jeśli ta współpraca nie układa się dobrze, może być tak jak w niektórych miejscach Białołęki, gdzie szkoły są trzyzmianowe, a zajęcia kończą się o godz. 21. W małych miejscowościach deweloper musi wręcz zmusić samorządowców do myślenia w kategoriach miejskich.

M.W.: Załóżmy, że jestem zainteresowany kupnem mieszkania w małej miejscowości. Czy powinienem spodziewać się kłopotów z uzyskaniem kredytu na ten cel?

Michał Macierzyński: Tak. Trudniej jest dostać kredyt na mieszkanie pod miastem niż na mieszkanie w mieście.

M.W.: Dlaczego?

M.M.: Bo banki muszą dbać o powierzone im pieniądze. A poważnie - poza miastem zazwyczaj budują mniejsi deweloperzy, którzy dla banków są mniej wiarygodni niż potentaci budujący w aglomeracjach. Poza tym banki mają tam dobrą bazę danych dotyczącą cen nieruchomości, a łatwiej jest ocenić ryzyko, wiedząc, ile one kosztują. W małych miejscowościach transakcji jest niewiele, więc trudniej jest ocenić ryzyko.

M.P.: Wiem z rozmów z klientami, że banki przyglądają im się bardzo uważnie. Np. każda wydana decyzja kredytowa jest poprzedzona wizytą przedstawiciela banku na budowie. Jednak nie nazwałabym tego dyskryminacją.

M.W.: Czy ktoś z państwa mieszka pod Warszawą?

M.P.: Ja kupiłam mieszkanie w Pruszkowie. Dlaczego tam? Alternatywą było mieszkanie na obrzeżach, np. w dalekiej Białołęce. Odległość do pracy miałabym niemal taką samą jak z Pruszkowa. Wybrałam to miasteczko z trzech powodów. Nie czuję się tu obco w anonimowym blokowisku, jest lepsza infrastruktura, taka jak przedszkola i szkoły, oraz mniej czasu zajmuje mi dojazd do biura. Mam do wyboru pociąg, autobus i samochód. Na co dzień korzystam z pociągu i bardzo sobie chwalę ten środek lokomocji.

M.W.: Ile czasu zajmuje pani podróż do centrum?

M.P.: Rano 23 minuty. Z Ożarowa, gdzie budujemy mieszkania, pociągi kursują co 15-20 minut, zaś dojazd zajmuje zaledwie 20 minut.

M.W.: W miejscowościach podwarszawskich coraz częściej widzę przy dworcach kolejowych parkingi, na których można zostawić auto i przesiąść się do pociągu.

M.M.: A ja się tak cały czas zastanawiam, czy zamiast kupować mieszkanie, nie lepiej jest je nająć w dobrej lokalizacji w Warszawie. Widziałem u znajomych, jakie są fajne inwestycje pod miastem. I rzeczywiście nie jest tak, że sąsiad sąsiadowi może rękę podać przez okno. Z drugiej strony, nie wiem, czy to taka frajda dojeżdżać zimą pociągiem. A jeśli samochodem, to ile wydamy na benzynę, ile stracimy czasu, stojąc w korkach? Z pewnością infrastruktura komunikacyjna poprawi się, ale czy do tego czasu nie lepiej pomieszkać w najętym mieszkaniu? Zwłaszcza że najem w Warszawie może być nawet o połowę tańszy niż kupno mieszkania za kredyt. Ja wiem, że to nie jest normalna sytuacja, więc albo stanieją mieszkania, albo kredyty. Tej drugiej opcji raczej nie przewiduję.

M.W.: Zasiał pan wątpliwości. Jestem tego samego zdania co pan, że najem jest alternatywą, którą należy rozważyć. Jest szansa, że rząd stworzy program, który zachęci deweloperów do budowy mieszkań na wynajem. Ministerstwo Infrastruktury już pracuje nad jego założeniami. Idea jest taka: państwo poręczy kredyty na budowę mieszkań m.in. Towarzystwom Budownictwa Społecznego (TBS), spółdzielniom i firmom deweloperskim. Będzie jednak kilka wymogów, np. cena mieszkań nie mogłaby przekroczyć określonego pułapu. Lokator takiego mieszkania musiałby przy podpisywaniu umowy przedwstępnej wpłacić co najmniej 30 proc. ceny w formie zaliczki (w razie rezygnacji z mieszkania byłaby zwracana). Resztę najemca spłacałby w czynszu. Mógłby też - w razie przypływu gotówki - dzięki jednorazowej wpłacie stać się właścicielem mieszkania. Co sądzicie o tym pomyśle?

M.M.: Mam nadzieję, że będzie wdrożony. Budowa czynszówek może być z punktu widzenia firm deweloperskich i funduszy inwestycyjnych równie opłacalnym biznesem jak biurowce, magazyny czy centra handlowe.

M.P.: Ale czy społeczeństwo taki program zaakceptuje? Polacy traktują mieszkania jako najwyższe dobro, są w stanie ponieść wiele wyrzeczeń, ale na tę ratę kredytu zawsze znajdą pieniądze.

M.M.: Bo nie mają alternatywy.

M.P.: Z pewnością przyjrzymy się temu programowi, jeśli powstanie.

M.G.: Trudno komentować plany ministerstwa, gdyż nie znamy ich ostatecznego kształtu. Natomiast projekt budowy mieszkań pod wynajem z możliwością ich wykupienia przez najemców był już wcześniej rozważany. Na pewno istotne jest, aby określić możliwości egzekwowania należności przez dewelopera od lokatora zalegającego z opłatami za mieszkanie.

M. Mendel: Może rynek mieszkaniowy w Polsce zacznie się upodabniać do rynku niemieckiego, gdzie ponad połowa mieszkań jest na wynajem. Jednak jest to wizja mało realna.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.