Jak pomóc kredytobiorcom

Być może w tym tygodniu dowiemy się, w jaki sposób rząd chciałby pomóc kredytobiorcom, którzy wpadną w tarapaty po utracie pracy. Sam pomysł jest dobry. Nie rozumiem tylko, po co premier Tusk zabrał głos w tej sprawie, zanim powstał projekt stosownej ustawy. Wywołał tym samym falę spekulacji, która może odbić się rządowi czkawką.

Z jednej strony premier rozbudził ogromne oczekiwania deklaracją, że rząd zagwarantuje bezrobotnym pomoc przy spłacie kredytu hipotecznego. Z drugiej - wywołał wściekłość u tych, którzy nie mają kredytu na karku. "Emerytki, nauczyciele i policjanci zrzucą się na apartamenty po kilkaset tysięcy! Skandal!" - przeczytałem na forum internetowym "Gazety". A to jedna z łagodniejszych opinii. Atmosferę podgrzał "Dziennik" stwierdzeniem: "Na razie nie wiadomo jeszcze, czy pożyczkę od państwa będzie trzeba oddać, czy też będą one umarzane. Premier Donald Tusk sugerował wczoraj, że raczej nie".

Tymczasem premier stwierdził tylko, że pomoc może pochłonąć 300-400 mln zł. Ministerstwo Pracy, które przygotowuje projekt ustawy, poinformowało zaś w komunikacie, że "kryterium skali pomocy będzie metraż albo wysokość miesięcznych zobowiązań wobec banku", oraz że "doprecyzowania wymagają zasady zwrotu takiej pomocy w przypadku, kiedy osoba otrzyma nową pracę i odzyska płynność finansową".

Tym, którym - mimo to - szkoda pieniędzy na ratowanie bezrobotnych kredytobiorców, chcę zwrócić uwagę, że m.in. dzięki nim jest z czego wypłacać emerytury czy pensje dla policjantów. Z owych setek tysięcy złotych zainwestowanych w nowe mieszkania lwia część trafia do kasy państwa w postaci podatków, np. w przypadku mieszkania o wartości 300 tys. zł samego VAT-u jest 21 tys. zł. To mniej więcej tyle, ile państwo pożyczyłoby przez rok na obsługę kredytu pokrywającego koszt zakupu tego mieszkania.

Ewentualna pomoc (oby nie była konieczna) może być potrzebna zwłaszcza tym kredytobiorcom - a jest ich blisko 600 tys. - którzy zaciągali kredyty (najczęściej we frankach szwajcarskich) w 2007 i 2008 r. Ceny mieszkań od tego czasu spadły, zaś kurs franka względem złotego bardzo wzrósł. W efekcie dziś zadłużenie mieszkań może przekraczać ich wartość.

Pewnie niejeden powie o kredytobiorcach, którzy w takim momencie stracą pracę: Dobrze im tak, gdzie mieli rozum, kupując mieszkania "na górce", gdy zza oceanu dochodziły już sygnały o nadciągającej burzy. Jednak wizja dramatu tych ludzi jest zbyt przerażająca, by pozostawić ich bez pomocy. Niech nie ważą się jej odmawiać zwłaszcza ci, którzy niegdyś skorzystali z budowlanej lub odsetkowej ulgi podatkowej. Tych kilkudziesięciu tysięcy złotych nie dostali w prezencie od państwa ci, którzy kupili mieszkania w 2007 i 2008 r.

A jeśli przez rok bezrobotny kredytobiorca nie znajdzie nowego zajęcia? Przynajmniej jest szansa, że złoty umocni się względem franka na tyle, że sprzedając mieszkanie, nie pozostanie z długiem.

Copyright © Agora SA