Według cytowanego przez "Rz" dr Pawła Grząbki, dyrektora zarządzającego CEE Property Group, statystyki powstają na bazie ogłoszeń w danych serwisach, a te stanowią w większości miast najwyżej 10 - 15 proc. całej oferty. Według niego wiele inwestycji w ogóle nie trafia do wolnej sprzedaży. I to może przekłamywać prawdziwy obraz rynku. Ceny mogą też zawyżać nieliczne, bardzo drogie inwestycje.
"Rzeczpospolita" podaje kilka przykładów. Na warszawskiej Ochocie długo niemal nic nie budowano, a to, co było, kosztowało w granicach 7 tys. za mkw, ale gdy nagle weszła inwestycja w cenie 10,5 tys. zł, odnotowano ponad 40-proc. wzrost dla całej dzielnicy. Z kolei na Białołęce, także w Warszawie, cena metra oscyluje w granicach ok. 6,5 tys. zł, a wyjątkowe są inwestycje z ceną poniżej 6 tys. zł. Do średniej dla całego miasta wliczane są jednak i luksusowe apartamenty w centrum, na Mokotowie czy Żoliborzu. A w nich coraz częściej cena przekracza 30 - 35 tys. zł.
Gdy weźmie się pod uwagę więcej danych niż tylko średnią cenę z danego miasta, obraz rynku jest już nieco inny - zaznacza gazeta. Np. w listopadzie średnia arytmetyczna ceny metra podawana przez firmę analityczną redNet Consulting sięgała w Warszawie 8673 zł, we Wrocławiu 7377 zł, a w Trójmieście 7361 zł. Tymczasem mediana, zwana także wartością środkową w każdym z tych miast była niższa od ponad 330 do prawie 600 zł. Oznacza to, że na rynku jest więcej mieszkań, za które trzeba zapłacić mniej, niż wskazywałaby średnia arytmetyczna. Np. w Trójmieście średnia cena metra mieszkania to wspomniane 7361 zł, ale ponad połowa wystawionych do sprzedaży lokali ma cenę poniżej 6,8 tys. zł.