Cudkoszmary Gehry'ego. Architektura - Filharmonia w Los Angeles

Zaczyna od kartki papieru. - Każdy kształt, jaki jej nadasz, można potem powtórzyć w skali wielkiego gmachu - twierdzi Frank Gehry, największa gwiazda współczesnej architektury. Każdy jego nowy budynek działa jak magnes. Każdy wywołuje awantury, z użyciem broni palnej włącznie. Właśnie oddany został do użytku jego nowy projekt: przypominająca rozerwany tor saneczkowy filharmonia w Los Angeles. Czy gmach Gehry'ego stanie kiedyś w Polsce?

Na próżno w jego projektach doszukiwać się fasad, ścian czy dachów. To, co miało być dachem, spływa miękko do ziemi, stając się dziwnym "murodachem". Forma zdaje się wibrować. Jak woda, która rozlewa się we wszystkie strony.

Gehry nic sobie nie robi z zasad, które rządziły architektonicznym modernizmem: kamień jest kamieniem, beton betonem, nic nie udaje niczego. - Ta "szczerość materiałów" jest głupia w czasach, kiedy zbudować można wszystko, co się narysuje - twierdzi amerykański architekt.

Rzeźba, kolaż, instalacja - takich słów używają krytycy, kiedy piszą o projektach Gehry'ego. "On tańczy na linie oddzielającej architekturę od sztuki i nigdy nie spada" - pisał Paul Goldberger z "New York Timesa". Gehry sprawił, że budynki stały się współczesnymi rzeźbami, które się kontempluje jak sztukę czy muzykę, ale w których się także mieszka. Sam architekt przyznaje, że najwięcej zawdzięcza właśnie rzeźbiarzom. Zwłaszcza Constantinowi Brancusiemu (1876-1957), który w swych kompozycjach, budowanych z prostych, często połyskliwych brył, śmiało łączył różne materiały.

Ale jak twierdzi amerykański malarz i krytyk sztuki Jeremy Gilbert-Rolfe, by zrozumieć twórczość Gehry'ego, trzeba się znaleźć w Kalifornii. Tu nigdy nie pada, można więc bez ryzyka eksperymentować z najprzeróżniejszymi materiałami budowlanymi i wykończeniowymi. Gehry, przebudowując w Santa Monica własny dom, użył zwykłej metalowej siatki, blachy falistej, surowego betonu, sklejki i dykty. A wszystko to na osiedlu luksusowych białych i różowych willi. Nic więc dziwnego, że zdesperowany sąsiad chwycił - jak głosi anegdota - za broń. - Jak można takie świństwo postawić komuś pod nosem! - krzyczał.

Własny dom przyniósł Gehry'emu światowy rozgłos. Na początku lat 90. konieczny był kolejny etap inwestycji: trzeba było odizolować budynek od natrętnych studentów architektury pielgrzymujących pod kultowe dzieło mistrza.

Czy to jest dom?

W 1990 roku Frank O. Gehry zjawił się w Polsce. "Wzruszony kontaktem z krajem swoich przodków za-ofiarował się, iż zaprojektuje w prezencie muzeum dla Warszawy. Gdyby ówczesny prezydent miasta i rząd polski zainteresowali się tą propozycją, kolekcja Guggenheima znalazłaby schronienie w budynku muzealnym nad Wisłą" - wspominała Anda Rottenberg, historyk i krytyk sztuki ("Architektura-Murator" 5/1998). A tak zbiory Guggenheima od 1997 roku można oglądać w Hiszpanii, w Bilbao. Władze Kraju Basków postawiły sobie za cel, by w przemysłowym mieście, niezbyt atrakcyjnym dla turystów, stworzyć obiekt niezwykły. Udało się. Zaprojektowane przez Gehry'ego muzeum w ciągu dwóch pierwszych lat istnienia odwiedziły dwa miliony gości. Tłumy kochają też inne "koszmary" autorstwa Gehry'ego: muzeum rocka w Seattle (sfinansowane przez współzałożyciela Microsoftu Paula Allena), muzeum lotnictwa i kosmonautyki w Los Angeles, Vitra Design Museum w niemieckim Weil-am-Rhein czy "tańczący biurowiec" Nationale-Nederlanden w Pradze czeskiej (zwany "Ginger i Fred", od pary słynnych tancerzy - Freda Astaire'a i Ginger Rogers). Ten ostatni gmach tygodnik "Time" uznał za najlepszy projekt 1996 roku. Nie brakuje też przeciwników jego budowli: przecież nie tak wyglądać powinno porządne muzeum albo dom.

Nożyczki i klej

Zawsze zaczyna od kartki papieru. Ale nie po to, żeby na niej szkicować. - Jeśli mogę, tnąc i klejąc, zrobić coś z kartonu, to wiem, że mogę to też zbudować - tłumaczy Gehry. A więc na początku jest zawsze fantazja, bez oglądania się na zasady i jakąkolwiek architektoniczną tradycję. Potem z kreacją architekta- -rzeźbiarza muszą się zmierzyć inżynierowie i ich superkomputery. Ale dużo łatwiej jest powtórzyć papierowe kształty używając blachy tytanowej niż kamienia czy szkła. Może dlatego stała się ona jednym z ulubionych materiałów Gehry'ego. Tytanowa blacha przykuwa oko, odbija i załamuje światło i strumienie płynącej w pobliżu wody.

Zazwyczaj dzieła Gehry'ego opatruje się etykietką "dekonstruktywizm". Nieprzypadkowo. W 1988 roku w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej odbyła się wystawa "Architektura dekonstruktywistyczna" sześciu twórców. Wśród nich były projekty Gehry'ego. Motto nad wejściem wyjaśniało, że "czysta forma", czyli ascetyczne formy architektury modernistycznej, odchodzi w przeszłość. Nowi twórcy zamieniają "architekturę w czynnik niestabilności, dysharmonii i konfliktu". Czyż takie właśnie formy - dynamiczne, jakby zmrożone w momencie eksplozji - nie opisują lepiej otaczającego nas świata?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.