Dla kogo pomoc w spłacie rat

Właśnie minął tydzień, odkąd premier Donald Tusk zapowiedział w debacie poświęconej kryzysowi, że rząd pomoże bezrobotnym w spłacie kredytu mieszkaniowego. Tymczasem wciąż nie wiadomo, kto i na jakich zasadach mógłby skorzystać z takiej pomocy. W dodatku urzędnicy spierają się, skąd rząd miałby wziąć pieniądze na ten cel

Premier Donald Tusk powiedział, że "na pomoc w spłacie kredytu hipotecznego będzie mógł liczyć każdy, kto stracił pracę". Przez rok raty kredytu za bezrobotnego spłacałby Fundusz Pracy. Premier ocenił, że potrzebne będzie na ten cel ok. 300-400 mln zł.

Diabeł tkwi jednak w szczegółach, a tych wciąż znamy niewiele. Na przykład nie wiadomo, jakie warunki będzie musiał spełnić bezrobotny kredytobiorca, żeby skorzystać z dopłaty.

Jakie kryteria pomocy?

Ministerstwo Pracy, które przygotowuje projekt ustawy w tej sprawie, poinformowało jedynie, że "kryterium skali pomocy będzie metraż albo wysokość miesięcznych zobowiązań wobec banku".

Więcej światła rzucił szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Michał Boni. W środę w TVN CNBC Biznes zapowiedział, że o rządową pomoc będą się mogli starać posiadacze kredytów o średniej wysokości. - Adresujemy to rozwiązanie do osób, które kupowały takie przeciętne mieszkania, ale też nie chcemy tego limitować - mówił Boni, zaznaczając, że każda sytuacja będzie analizowana indywidualnie i indywidualnie będzie wyliczana kwota wsparcia. Według Boniego bezrobotni kredytobiorcy mogą liczyć na dopłatę rzędu od 500 do 1200 zł miesięcznie.

Co to oznacza w praktyce? Karol Wilczko z serwisu Comperia.pl policzył nam, że taka dopłata pokryłaby ratę 30-letniego kredytu w wysokości mniej więcej od 100 tys. do 250 tys. zł. Tak więc ci, którzy kupili dwu- czy trzypokojowe mieszkania w dużych miastach wyłącznie za kredyt, na pomoc państwa raczej nie mają co liczyć.

W dodatku ze słów Boniego wynika, że pod uwagę nie będzie brany dochód gospodarstwa domowego, które otrzyma pomoc. - Rząd chciałby również, aby posiadacz kredytu, mimo utraty pracy, spłacał część swoich zobowiązań - podkreślił Boni.

Darowizna czy pożyczka?

Zdecydowanie ta druga. Resort pracy już w ubiegłym tygodniu poinformował w komunikacie, że "doprecyzowania wymagają zasady zwrotu takiej pomocy w przypadku, kiedy osoba otrzyma nową pracę i odzyska płynność finansową". Boni doprecyzował, że dopłata będzie miała charakter pożyczki, którą trzeba będzie zacząć zwracać po dwóch latach. Spłata tej pożyczki - nieoprocentowanej i nieobłożonej żadnymi dodatkowymi opłatami - miałaby być rozłożoną na pięć do dziesięciu lat.

Skąd pieniądze na ten cel?

Zarówno Tusk, jak i Boni wskazują, że źródłem dopłat do kredytów będzie Fundusz Pracy. Według tego drugiego przepisy o rządowej pomocy miałyby obowiązywać do końca 2010 r.

Tymczasem minister pracy Jolanta Fedak jest przeciwna udzielaniu kredytowego wsparcia z Funduszu Pracy. Jej zdaniem nie ma dziś takiej prawnej możliwości.

Fundusz Pracy działa od 1990 r. Jest państwowym funduszem celowym, którego głównym zadaniem są: promocja zatrudnienia, aktywizacja zawodowa i łagodzenie skutków bezrobocia. Głównym źródłem dochodów FP są składki płacone przez pracodawców, osoby prowadzące własne firmy, dotacje z budżetu państwa i budżetu UE.

Pomysł finansowania spłaty kredytów hipotecznych z FP oprotestowali już m.in. związkowcy z "Solidarności" i OPZZ, a także pracodawcy.

Fedak nie kwestionuje potrzeby wsparcia bezrobotnych kredytobiorców. Ale - jej zdaniem - w pierwszej kolejności to banki powinny wyciągnąć do nich rękę. Chodzi o umożliwienie ludziom, którzy stracili pracę, np. wydłużenie okresu spłaty kreydtu, obniżenie rat czy wakacje kredytowe.

Konkurencyjny do rządowego pomysł ogłosił wczoraj Janusz Piechociński (PSL), szef sejmowej komisji infrastruktury. Chciałby, by w spłacie odsetek, np. przez rok, pomagał Krajowy Fundusz Mieszkaniowy. Bo, jak uważa poseł, ta instytucja zna się na kredytach mieszkaniowych w przeciwieństwie do Funduszu Pracy. Spłata rat kapitałowych byłaby na ten czas zawieszana, a okres kredytowania wydłużony. Jeśli kredytobiorca np. po dwóch latach, nadal nie radziłby sobie ze spłatą, KFM przejmowałaby zobowiązania wobec banku, a dotychczasowy właściciel stawałby się najemcą mieszkania.

"Pożyczkę" z KFM trzebaby też było zwrócić w ciągu kilku lat od jej otrzymania.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.