Klienci są zmęczeni dużymi galeriami

Coraz istotniejszą grupą najemców w centrach handlowych stanową lokalne firmy, w miejsce znanych marek sieciowych. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze sieciówki nie zawsze chcą wejść na mniejsze rynki, po drugie rosnący poziom pustostanów zmusza centra do otwarcia na mniejszych najemców. Po trzecie wreszcie - lokalność zaczyna być modna.

Zarządcy centrów handlowych dostrzegają potencjał marketingowy w fakcie, że wśród najemców znajdują się firmy miejscowe, dobrze znane mieszkańcom. Obiekty zaczynają nawet chwalić się tym faktem, akcentując w ten sposób swoje przywiązanie do otoczenia, ów lokalny charakter. Przykład to m.in. Park Handlowy MYBOX w Namysłowie, który niedawno poinformował, że wśród najemców znalazły się lokalne, dobrze rozpoznawalne delikatesy mięsne. We Wrocławiu Dom Handlowy Renoma wynajął niedawno lokal miejscowej, małej firmie absolwentów Akademii Sztuk Pięknych, którzy tworzą wysmakowane produkty codziennego użytku z ceramiki. Swój związek z lokalnymi producentami podkreśla m.in. centrum handlowe Ogrody z Elbląga. Podobne przykłady oczywiście można mnożyć.

Wg obserwatorów rynku mniejsze, lokalne firmy będą coraz bardziej "wchodzić" do centrów handlowych z kilku powodów. Pierwszy - najbardziej podstawowy - to rosnący poziom pustostanów, zwłaszcza w gorzej położonych obiektach, na trudniejszych rynkach. Do takich miejsc nie zawsze chcą wejść duże sieciówki. Odsetek powierzchni niewynajętej rośnie, co przekłada się na presję na obniżkę czynszów najmu.

Te z kolei zaczynają być w zasięgu miejscowych producentów, którzy dostrzegają jednak walor posiadania swoich punktów w dużych obiektach handlowych. Tak więc na transakcji zyskują obie strony. Warto zaznaczyć, że dobrze znana marka lokalna może dodawać prestiżu całemu obiektowi.

Zmieniają się bowiem preferencje zakupowe Polaków. Rynek nowoczesnych centrów handlowych, zwłaszcza w dużych miastach, jest już nasycony. Wg raportu Colliers International w Polsce na 1000 mieszkańców przypada 269 mkw. centrów handlowych. To już mniej więcej tyle, ile wynosi średnia w rozwiniętych krajach Zachodu. Należy dodać, że są takie miejsca, gdzie nasycenie powierzchnią jest wielokrotnie wyższe. We Wrocławiu wskaźnik ten przykładowo wynosi około 800 mkw. na 1000 mieszkańców.

Z tego powodu inwestorzy w zeszłym roku decydowali się na wejście do mniejszych ośrodków. Centra handlowe rosły w miastach małych i średnich - do 200 tys. mieszkańców. Zmienia się też model centrum. Obecnie - zamiast budować wielkie obiekty - deweloperzy chętniej stawiają na małe, osiedlowe centra, dopasowane skalą do otoczenia. W takich właśnie miejscach, niejako naturalnie rodzi się przestrzeń dla lokalnych producentów i handlowców.

Zresztą - jak wspomnieliśmy - wynika to z obserwacji preferencji konsumenckich. Wielkie galerie handlowe przestały być wiodącymi typami obiektów handlowych. Współczesny klient coraz częściej decyduje się na zakupy przez Internet, docenia też walory produktów lepszej jakości, a za takie uważa się właśnie produkty lokalne.

Ten - coraz wyraźniej widoczny trend - podchwycili zresztą wielcy operatorzy spożywczy. W Tesco m.in. pojawiła się odwołująca się do lokalności sieć wędlin (Skarby Regionów), są miejscowe browary itp.

Zarządcy centrów handlowych oraz deweloperzy powoli zdają sobie sprawę, że trendy na rynku się zmieniają. Ma to swoje odbicie także w nowych realizacjach. Częściej stawia się na obiekty handlowe otwarte - popularne są formaty typu park handlowy, inwestorzy dbają też bardziej o otoczenie centrów handlowych - zieleń, ławki, małą architekturę. Zarządcy stawiają też na szereg inicjatyw, eventów o lokalnym charakterze, które mają podkreślić powiązanie centrum z miejscowym otoczeniem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.