Koniec marzeń o własnym "M" ?

Za komuny ludzie czekali po kilkanaście lat na mieszkanie, bo kulało budownictwo. Dziś mieszkań nie brakuje, ale społeczeństwo nie ma pieniędzy, których wymagają banki. Młodzi ludzie martwią się, że przez finansowy kryzys będą musieli mieszkać z rodzicami do emerytury lub decydować się na wynajmowanie coraz to droższych pokoi

Dla 25-letniego Andrzeja Koźbiała to miał być wyjątkowy rok. Wszystko toczyło się zgodnie z planami. W ciągu kilku letnich miesięcy ożenił się, ukończył studia, otrzymał atrakcyjną i dobrze płatną pracę. Następnym krokiem miał być kredyt na zakup wcześniej upatrzonego 60-metrowego mieszkania. Plany te jednak legły w gruzach z dnia na dzień, gdy do Polski dotarł powiew światowego kryzysu na rynku finansów. Gdy Koźbiał zaczął się dopytywać w bankach o możliwość wzięcia kredytu w kwocie 500 tys. zł usłyszał, że banki nie udzielą mu kredytu w wysokości stu procent wartości mieszkania. Teraz musi zgromadzić wkład własny, w zależności od banku, który wynosi od 10 do 35 proc. ceny kredytu. I tu pojawia się problem. Najbardziej atrakcyjny kredyt otrzyma, jeżeli zgromadzi 175 tys. zł oszczędności. - Taką kwotę mogę zebrać dopiero za pięć lat. I to pod warunkiem, że w ogóle nie będę wydawał zarobionych pieniędzy - martwi się Koźbiał. Podobnie myśli tysiące Polaków, którzy przez te pięć lat będą musieli płacić za wynajem mieszkań. - Zamiast płacić raty, będziemy musieli płacić za wynajem. W ten sposób nigdy nie uzbieramy potrzebnej kwoty - narzekają coraz częściej w e-mailach do redakcji młodzi ludzie. A i tak nie mogą mieć pewności, czy kolejny kryzys nie zmusi banków do dodatkowych zabezpieczeń.

Zobacz Poradnik Kredytobiorcy

Bank zmienił zdanie, klienci stracą wielotysięczne zaliczki

Boleśnie przekonała się o tym Anita Walczak, która miała otrzymać z banku już niemal kredyt na mieszkanie. I tu początkowo wszystko przebiegało bez zarzutu. Wybrany bank rozpoczął całą procedurę, Walczak złożyła wniosek o kredyt a po załatwieniu wszelkich formalności dostała decyzję, że kredyt otrzyma. Wpłaciła zadatek na mieszkanie i następnego dnia miała w banku tylko złożyć tylko swój podpis. - I po co mi to było. Wszystko już niby załatwione a okazało się, że nic z tego nie wyszło - żali się Walczak. Jej bank z dnia na dzień zmienił zdanie. Kobieta nie dostała kredytu, bo bank rozpoczął badanie umowy kredytowej od nowa. W najlepszym wypadku Walczak otrzyma kredyt, ale w niższej kwocie niż planowała. Na wymarzone mieszkanie w centrum Warszawy i tak nie wystarczy pieniędzy. Jest jeszcze drugi bardziej prawdopodobny wariant, że bank nie przyzna jej kredytu a wówczas wpłacony zadatek na mieszkanie w całości przepadnie. Znów będzie musiała poszukać mieszkania do wynajęcia. Rozgoryczenia nie kryją także Anita i Krzysztof, 30-latkowie z Warszawy, którzy ponad miesiąc temu otrzymali decyzję kredytową. Wtedy wiedzieli, że spełniają się ich życiowe marzenia. Pełni radości podpisali umowę kredytową z deweloperem. Gdy wnieśli pierwszą wpłatę zaprosili nawet swoich znajomych na budowę, by pochwalić się przed nimi gdzie wkrótce zamieszkają. Ich szczęście nie trwało jednak długo. Pierwsze spotkanie z przedstawicielem banku w sprawie umowy zostało przeniesione. Kolejne również nie doszło do skutku. Pracownik banku zadzwonił tylko, by powiadomić ich, że decyzja kredytowa, którą otrzymali wcześniej z banku przestała być ważna. Kolejne telefony do pracownika banku z prośbą o wyjaśnienie również nic nie przyniosły. Dopiero, gdy pojawili się w banku dowiedzieli się, że to skutek zaostrzenia przepisów bankowych. W podobnej sytuacji znaleźli się również klienci innych banków, którzy dzwonili do naszej redakcji. Próbowaliśmy w imieniu czytelników wyjaśnić tę całą niezręczną sytuację, dlaczego banki przestają honorować wydane wcześniej decyzje kredytowe.

Za każdym razem przedstawiciele banków tłumaczyli nam, że w regulaminie kredytowania osób fizycznych w ramach kredytu hipotecznego ich bank zastrzegł sobie prawo do podjęcia takiej decyzji i teraz z tego prawa skorzystał. - To ich nie usprawiedliwia. Jak można w taki sposób traktować klientów? To niepoważne, jak zachowują się nasze banki. Tygodniami sprawdzali naszą wiarygodność. A jak teraz wygląda ich wiarygodność w naszych oczach? - pytali oszukani, niedoszli właściciele kredytów hipotecznych .

- Niestety, w takiej sytuacji jest coraz więcej osób - mówi Katarzyna Siwek, szef działu analizy w firmie Expander. - Z dnia na dzień banki zmieniły zasady gry i przestały honorować wydane wcześniej decyzje kredytowe. Chcąc minimalizować ryzyko albo odmawiają udzielania kredytów klientom albo zmieniają oprocentowanie. Zdarzyło się nawet i tak, że bank podniósł wymóg posiadanego wkładu własnego i nawet nie poinformował klientów o swoich zmianach. Ludzie są już tak zdezorientowani, że nie wiedzą nawet do którego banku mają się udać - dodaje. Jej zdaniem w najgorszej sytuacji znalazły się osoby, które wpłaciły kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy zadatku na mieszkanie. Żadna z tych osób nie będzie mogła odzyskać swoich pieniędzy.

Długie kolejki do okienka

Jeszcze kilka tygodni temu na rynku finansowym nic nadzwyczajnego się nie działo. Klienci, którzy chcieli otrzymać kredyt hipoteczny nie musieli mieć żadnego wkładu własnego. Po załatwieniu niezbędnych formalności, które w zależności od banku trwały od dwóch dni do kilku tygodni, można było otrzymać kredyt na 100 proc. wartości mieszkania. Niektóre banki lekką ręką udzielały nawet i 110 proc. kwoty kredytu. To oznaczało, że młodzi ludzie nie mając grosza przy sobie, mogli kupić wymarzone mieszkanie, które przez kolejnych kilkadziesiąt lat mieli spłacać. Dziś nie wygląda to już tak efektownie a od klientów zaczęto wymagać 10, 20 a nawet i 35 proc. wartości mieszkania.

W praktyce oznacza to, że musimy dysponować gotówką w kwocie 50-100 tys. zł. i to przy zakupie małego lub średniego mieszkania (np. od 30 do 50 mkw.). Łatwo powiedzieć, trudniej takie pieniądze zdobyć. Młodzi ludzie mówią wprost: Nie mamy takich pieniędzy. Teraz będą musieli odkładać kilka lat, by kupić 30 metrowe mieszkanie. Wielu z nich chodzi od banku do banku pytając o kredyt. Wiele osób, by spełnić oczekiwania banków sprzedają samochody i pożyczają pieniądze od rodziców, znajomych, by spełnić warunek banku i mieć wkład własny na zakup nieruchomości. Boją się, że kryzys finansowy nie skończy się tak szybko i w najbliższych miesiącach banki wprowadzą kolejne ograniczenia. Zdaniem pracowników banków tak dużych kolejek szturmujących okienka nie widzieli od dwóch lat, kiedy w całym kraju zapanował prawdziwy boom na zakup mieszkań windując do granic możliwości cenę za metr kwadratowy. Tłumy są również u doradców finansowych. W ostatnich dniach doradcy Expandera mają o 30 proc. więcej klientów niż to miało miejsce w rekordowych miesiącach boomu mieszkaniowego. I wszyscy oczekują tylko jednego, najlepszego rozwiązania i wyboru banku. Tylko, że teraz to banki a nie klienci dyktują swoje warunki. I tak najpopularniejsze kredyty we frankach szwajcarskich bank PKO BP oferuje swoim klientom maksymalnie do 80 proc wartości nieruchomości. Największe wymagania na rynku kredytów stawiają jednak Santander Consumer Bank czy tak popularny wśród dwudziestokilkuletnich klientów Millennium, które oferują kredyt maksymalnie do 65 proc. wartości nieruchomości. Kto jednak ma wymaganą kwotę, może otrzymać z banku pozostałą część. Ale i tu pojawiają się schody. Banki coraz dokładniej zaczynają prześwietlać swoich klientów. I tak, 32-letni handlowiec, który w czerwcu bez trudu otrzymałby kredyt teraz dostał odpowiedź odmowną. Nie otrzymał kredytu, bo nie miał odpowiedniej zdolności kredytowej. Drogi samochód, oraz markowe sprzęty rtv i agd, które wcześniej kupił również na kredyt znacznie obniżyły jego zdolność kredytową. Kredyt otrzyma, jeżeli spłaci obecne zobowiązania.

Czy będzie światełko w tunelu

Kryzys instytucji finansowych na świecie sprawił, że przeciętny, ale dobrze zarabiający Kowalski w naszym kraju ma coraz większe problemy z uzyskaniem kredytu w banku. Znacznie podrożały też raty kredytów. Pod koniec lipca oprocentowanie franka szwajcarskiego wynosiło 4,3 proc. Dziś jest już powyżej 5 proc. Zdaniem kredytobiorców najgorsze w tym wszystkim jest to, że przy takiej huśtawce kursów walut z dnia na dzień, kredyty tak znacznie zdrożeją, że nikogo nie będzie ich stać na spłatę rat. Na rynku pozostało tylko kilka banków, które oferują jeszcze kredyt na zakup mieszkania w stu procentach, ale i te znacznie zawyżyły oprocentowanie. Eksperci pocieszają jednak, że w każdej sytuacji kryzysowej, tak również i teraz pojawiają się pozytywne cechy. Sami deweloperzy przyznają, że zaostrzenie kryteriów udzielania kredytów odbierze im kolejnych klientów. Mniej kupujących niemal automatycznie oznacza niższe ceny nieruchomości. Będziemy dłużej czekać na wymarzone "M", ale będzie ono tańsze. Przez to i nasz kredyty będą o wiele mniejsze i nie będziemy musieli pracować po kilkanaście dni na kolejną ratę. O ile nie pojawi się kolejny finansowy krach, który rynek nieruchomości wywróci do góry nogami.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.