W Unii każdy radzi sobie sam

Europejscy przywódcy odetchnęli, gdy amerykański Senat przegłosował przeznaczenie 700 mld dol. na fundusz ratunkowy dla tamtejszych banków. I zaczęli spierać się, czy taki sam powinien powstać w Europie.

W sobotę przywódcy czterech najsilniejszych gospodarczo państw UE: Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Włoch, zjadą do Paryża, by dyskutować, jak radzić sobie z kryzysem finansowym. Na spotkaniu będą też szefowie Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet i eurogrupy - Jean-Claude Juncker.

Przywódcy najwyraźniej nie zgadzają się jednak nawet co do tego, o czym powinni rozmawiać.

W środę agencje informacyjne podały, że Francuzi, którzy przewodzą obecnie Unii, chcieliby zaproponować stworzenie paneuropejskiego funduszu o wartości 300 mld euro, który w razie czego posłużyłby wykupywaniu zagrożonych banków. Choć Paryż stanowczo temu zaprzeczył, w całej Europie rozpoczęła się debata. Niemcy i Brytyjczycy nie chcą słyszeć o funduszu ratunkowym dla banków. "Nie widzę powodu, by Niemcy wkładały 3 czy 4 proc. swojego PKB do takiego pakietu, nie wiedząc, co tym osiągną i czy rozwiąże to konkretne problemy. (...) Mówiąc delikatnie, Niemcy są bardzo ostrożne wobec takich wielkich projektów dla Europy" - stwierdził w wywiadzie dla dziennika "Wall Street Journal" niemiecki minister finansów Peer Steinbrück. Także rzecznik brytyjskiego premiera Gordona Browna zapowiedział, że nie spodziewa się żadnej dyskusji o paneuropejskim funduszu.

Rząd Holandii był jedynym, który w czwartek odważył się otwarcie zaapelować, by kraje europejskie odkładały środki na ewentualny wykup kolejnych banków. Mówił o tym rzecznik ministerstwa finansów. Premier Jan Peter Balkenende natychmiast zdementował jednak, jakoby miało chodzić o wspólny paneuropejski fundusz.

W Irlandii mimo protestów zagranicznych banków parlament przyjął, a prezydent podpisała prawo gwarantujące wypłatę wszystkich depozytów w razie plajty któregoś z sześciu największych banków. Ogłoszona we wtorek decyzja nie spodobała się szczególnie Brytyjczykom, którzy obawiają się, że oszczędności z ich banków przepłyną na Zieloną Wyspę.

O tym, o czym nie chcą mówić przywódcy, otwarcie mówią niektórzy ekonomiści. Dziesięciu, m.in. Daniel Gros, Richard Baldwin i Klaus Zimmermann, skierowało list otwarty do europejskich przywódców. Piszą w nim, że obecny kryzys jest najpoważniejszym za życia tego pokolenia i przypomina to, co działo się w latach 30. "Władze narodowe muszą usiąść razem i skoordynować swoje odpowiedzi, tworząc tam, gdzie będzie to potrzebne, paneuropejskie rozwiązania" - napisali.

O to, by przywódcy europejscy się zorganizowali, apelował też szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Francuz Dominique Strauss-Kahn.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.